LĘK O PRZYSZŁY ŚWIAT – Zasada Dualności


Dla tych, którzy chcą doświadczać dualności, świat zawsze będzie dualny.

Z tej dualności przychodzimy my sami, wiele razy wpadaliśmy w nią, zanurzaliśmy się w wojnach, cierpieniu, ubóstwie i w walce dobra ze złem.

Wszystko to, żeby dotknąć samych siebie, swojego rdzenia i żeby się obudzić.

Wszystko dąży do ewolucji, a jak się to przejawia, pozostawmy otwarte bez oceny, ponieważ nigdy nie wiadomo jak świat będzie nam służył.


Pamiętam moją wizytę w domu strachów dla dorosłych. Mój przyjaciel i ówczesny chłopak wystraszyli się grupy wybiegającej z krzykiem i nie zdecydwoali się wejść do środka. Więc weszłam tam bez nich, za to z moją najlepszą przyjaciółką i trzema nieznajomymi dziewczynami z Londynu.

Doświadczałyśmy razem najgorszych strachów, ludzie łapali nas za kostki w pomieszczeniu pełnym długich wstążek bez światła, widzieliśmy zwłoki, dom w którym działa się krzywda i wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo.

Przy wyjściu, przy drzwiach, kiedy już wszyscy myśleli, że to nareszcie koniec, wyskoczył na nas mężczyzna z działającą piłą mechaniczną.

Kiedy go zobaczyłam, w jednej sekundzie pomyślałam – to już przesada – i powiedziałam do niego głośno  – strasz je, one się przestraszą. Po czym, wskazałam ręką na dziewczyny za mną. Mężczyzna rozszerzył zdziwiony oczy i ruszył całym impetem na dziewczyny za mną, a ja przeszłam przez drzwi niewzruszona, one rozbiegły się i weszły z powrotem do domu strachów z głośnym krzykiem i buzującą w środku adrenaliną.


Tak to wygląda z dualnością, straszy tych, którzy w nią wierzą, którzy się jej boją, a my, ci którzy nie mają stracha, nie mają konkretnego celu, którzy przywalają na to co jest,  idą przed siebie, bo wiedzą, że ten strach jest dla innych ludzi, dla ich własnej frajdy, dla ich mocnych doświadczeń, nawet jeśli sami sobie nie zdają z tego sprawy.


My możemy pokazywać, że jesteśmy inni, to najwięcej co możemy zrobić dla ludzkości.

Szczerze mówić, że można żyć inaczej, ale czy ludzie uciekający od swojego lęku nas usłyszą?

Tylko wtedy, kiedy sami zorientują się, że coś w tym świecie nie gra, a to, w co usilnie wierzył ich umysł, to wszystko, to tylko iluzja. Wtedy zobaczą cię, zrozumieją twoją prawdę, ale będzie to ich własna decyzja.

Dla tych przebudzonych, jesteśmy i będziemy. Tak jak był tu dla nas Tobiasz, Adamus, Kuthumi, Jezus, Budda i inni.


Pozdrowienia kochani, dla tych którzy widzą, dla tych którzy słyszą, i na pewno dla tych którzy czują.


Nie ma się czego bać w naszej przyszłości. Chyba, że tego właśnie chcemy.

AN

Fałszywi prorocy

Duchowi nauczyciele przybywają jak grzyby po deszczu, bo świat jest gotowy na zmianę.

Czy to znaczy, że trzeba wszystkie grzyby zbierać i próbować każdego po kawałeczku? 


W lesie, w którym roi się od grzybów te najczęstsze i najbardziej jaskrawe są trujące. Po ich zerwaniu oczekują od was poświęcenia. Wiele z nich może okaleczyć człowieka od środka, a czasem nawet zabić. 


Są jak duchowi nauczyciele, którzy ukazują ludziom zmyślne fortele, wabią finansowym bogactwem, przebierają się w kolorowe stroje, wieszają na szyjach tajemnicze amulety. 

Pod całym tym pstrokatym teatrem Mistrza nad mistrzami, kryją się fałszywi prorocy, którzy mogą być dla otwartych i poszukujących ludzi bardzo niebezpieczni. Mogą ich pochłonąć dla siebie, a później oczekiwać poświęceń.


Idąc rano do lasu, musicie się postarać, żeby między wszystkimi gatunkami grzybów, odnaleźć te jadalne. Niewiele można odkryć na takim spacerze grzybów szlachetnych, takich, które pod palcem ukażą wam miękką gąbeczkę pod kapeluszem. Takich, które przyniosą wam najlepsze smaki i swoim aromatem mogą całkowicie odmienić każdą potrawę. Warto jednak wytrwale szukać.


Tak samo jest z fałszywymi prorokami.


Zanim wybierzecie swojego duchowego przewodnika, uważnie przyjrzyjcie się autentyczności każdego nauczyciela, jakiego napotkacie na swojej drodze. Dowiedzcie się jak żyje i czym emanuje. Nie dajcie się zwieść pięknej otoczce, którą wabi swoich wyznawców.

To Wy jesteście najważniejsi na drodze do samopoznania i samodoskonalenia. Na tej ścieżce nie ma wielkich i większych. Wszyscy jesteśmy ludźmi dochodzącymi do własnej esencji, niektórzy po prostu mają większe doświadczenie i głębsze rozumienie tego, co przerobili na swojej ścieżce. 


Jesteście wystarczająco mądrzy i czujący, żeby dostrzec różnicę między fałszywym prorokiem a prawdziwym duchowym nauczycielem, jeśli tylko zwrócicie na to swoją uwagę. 


Wybierajcie dla siebie z sercem tylko najlepsze potencjały. 


Takie, które przyniosą wam prawdziwe światło świadomości i ukarzą wam siebie w całości. 


Szukajcie prawdziwków.


Anna Budzowska 05.10.2020

Zapraszam na nową stronę na FB, do przestrzeni, w której dzielić się wiedzą i doświadczeniami będą tylko prawdziwki:

https://www.facebook.com/Szkoladuchowoscipl-113615973843640/

Zakochane konie – historia o mistrzu i o człowieku

Od kilku dni zachodziła we mnie wielka zmiana połączeń energii, działania z energią, na nowo pozwalania, aby energia mi służyła. Wraz z Hubertem poszłam na zimowy spacer do Czarnego Lasu.

Kiedy zaczęliśmy wędrówkę, pojawiły się jak na tacy wszystkie nasze stare zmagania, jak dawaliśmy ludziom wchodzić sobie na głowę, jak ciągle i ciągle nie byliśmy gotowi na to, żeby spektakularnie docenić siebie w całości. Przypomniały się prace, w których dawaliśmy z siebie wszystko, tylko po to, żeby później machnąć ręką i powiedzieć, spoko, przyjmę każde pieniądze, nawet jeśli wcale nie były godne mojej pracy. Ujrzeliśmy na nowo relacje z ludźmi, którzy wyciągali od nas czas, pieniądze i uwagę, tylko po to, żeby się nakarmić. Był to obraz niełatwy do przełknięcia, ale wszystko to, co dostrzegłam u Huberta, on z łatwością dostrzegł we mnie i w moim życiu. Ta wymiana dotknęła nas do żywego i zrozumieliśmy oboje, że nadszedł czas to skończyć.
Po prostu KONIEC z TYM!

Wtedy pojawiły się przed nami dwa piękne konie. Jeden z nich był rudy i wesoły, podszedł do nas z radością dziecka. Drugi czarny, zacny i poważny, przez chwilę ostrożnie przyglądał się nam zza ogrodzenia. Byliśmy zaskoczeni ich dostojeństwem, ich godnością, ale najbardziej zaskoczyła nas ich obecność w środku lasu. Odkąd wyszliśmy z domu, nie było nigdzie ani śladu żywej duszy. Wszędzie gęsty śnieg, drzewa, temperatura -6 stopni, zimowe nieporuszenie. Aż tu nagle, po naszym przytupie, dwa niesamowicie piękne i spokojne konie.
Przywitaliśmy się, głaskaliśmy je po głowach, patrzyliśmy sobie w oczy. Były jak odbicie nas samych. Ja ruda, Hubert czarny. Ja wesoła i radosna, Hubert ostrożny i z pozoru poważny. Wszyscy ciekawi siebie nawzajem.

Czarny Koń zaczął lizać rudego po pyszczku. Ten przytulił łeb do jego szyi i tak wymieniały czułości. Energia miłości rozpływała się na wszystkie strony. Staliśmy naprzeciwko nich wpatrzeni jak w obrazek, dostrzegając tyle podobieństw. Pocałowałam Huberta w policzek i wymieniliśmy uśmiechy.
Koń i człowiek tak jak Mistrz i człowiek. Mistrz czujący, godny, dostojny i wielki jak koń. Człowiek mały, myślący, kalkulujący wiecznie swoje życie. Idący razem wspólną drogą.
Kiedy tak iść za tym tropem, podróż ludzi idących ścieżką duchową, jest właściwie taka sama jak podróżowanie z koniem. Mistrz i człowiek zamknięci w jednym istnieniu. Człowiek trzyma konia przywiązanego liną i idzie z nim przez życie.

Koń czuje wszystko bardzo wyraźnie i kiedy człowiek się wszystkiego boi, koń woli się nie zbliżać. Kiedy człowiek oswoi się z myślą, że koń idzie z nim, zaczynają się dostrzegać, odczuwać swoją obecność. Koń czasem się zmęczy ułomnością człowieka i stanie jak kamień, żeby człowiek coś w końcu poczuł, zamiast wiecznie tylko iść za rozumem w niekończący się labirynt człowieczego świata. Zrobi to tyle razy ile potrzeba, a czasem, kiedy człowiek bardzo krzywdzi siebie, koń może nawet pobiec, sponiewierać głupca i poobijać go dla przykładu.

Nieważne jak bardzo się zmęczą, bo łączy ich wspólna droga, wspólny cel.
Kiedy człowiek wreszcie to zrozumie, może odpuścić swoje labirynty i poddać się, nie bojąc się konsekwencji. Wtedy koń, dostrzeże jego mądrość i siłę, w tym wielkim geście poddania i ukłoni się z godnością, zachęcając człowieka do wejścia na jego grzbiet.

Najpierw pojadą bardzo wolno, człowiek może nawet spaść z wrażenia i znów się poobijać. W końcu jednak podda się jeszcze raz, żeby dosiąść kogoś tak wielkiego i pięknego. Uwierzy, że razem mogą znaleźć drogę do domu. Wtedy koń nabierze tempa.

Człowiek może go jeszcze spowalniać, bojąc się prędkości. Może go jeszcze szarpnąć kilka razy za grzywę, ale w końcu i to odpuści, widząc jak razem galopują przez życie, tak niesamowicie intuicyjnie omijając wszystkie niebezpieczeństwa. Oboje odczują, jaka ich podróż stała się prosta, dla konia i dla człowieka. Jaka piękna jest i pełna pasji. Jaką jest wolnością.

Tak będą galopować w nieznane, aż w końcu staną się jednym ciałem, tak jakby zawsze byli jednością.

AN

Potencjały kreacji

Dwa lata temu, po tym, jak były mąż zwolnił mnie z pracy, otworzyłam swój pierwszy biznes – sklep papierniczo dekoracyjny i pracownie kreatywną w jednym. Przez te dwa lata wiele osób doceniło ten projekt dobrymi słowami, wiernością klientów, polecaniem dalej. Do KOTA (sklep nazywa się „Czarny Kot Biały Kot”) pewnego dnia zawitała Pani zajmująca się scenografią w Teatrze Wielkim, znała nasz sklep, bo wcześniej sprzedawałyśmy jej ręcznie robione opaski. Kątem oka widziałam, jak pakuje do koszyka największe jajka styropianowe w dużej ilości. Choć przyszłam do sklepu zupełnie przypadkiem i nie był to mój dzień pracy, pomogłam jej wybrać drewniane pudełko na kredki do nowego spektaklu. Wtedy nie wiedziałam, że będzie to początek wielkiej historii, że będzie to jedno z największych przesunięć energii w moim życiu.

Z Oświęcimia przyjechał mój brat, który nagle zrozumiał, że jest dość mocno wybrakowany, bo nigdy nie był w prawdziwym teatrze i koniecznie chce tego doświadczyć. Poszliśmy razem do Buffo, gdzie grają wspaniałe spektakle muzyczne oraz do Teatru Narodowego, gdzie zawsze mogłam liczyć na pełny profesjonalizm aktorów, realizatorów, reżysera. Tym razem trafił nam się nowy spektakl, o którym jeszcze nikt nie zdążył wyrobić opinii w internecie i tak znaleźliśmy się z bratem na „Dziadach” Mickiewicza.

Zaczęło się dość ciekawie, choć scenografia była bardzo biedna – jedyna dekoracja całej sceny to szare, półokrągłe dziury w podłodze. Po godzinie zmęczyły mnie trwające w nieskończoność monologi do widowni, brak jakichkolwiek rekwizytów (oprócz jednego stolika i rozsypanych kredek na podłodze). Nie rozumiałam, jak mogłam się znaleźć na tak nudnym spektaklu, wiedziałam, że to wszystko moja kreacja, nie ma winnych, to tylko JA sama zgotowałam sobie tę nudną sztukę, za którą musiałam jeszcze zapłacić. Dwa razy zbierałam się do wyjścia, ale brat zdecydował, że choć nudzi się okropnie, to jednak chce zobaczyć resztę, choćby do przerwy.

W jednym z kolejnych monologów Mickiewicza aktor przebrał się za bociana/może orła. Opowiadał, jak bardzo widzi swoją wielkość, że jest na równi z bogiem w tworzeniu i gdyby go spotkał z pewnością byliby równymi sobie. Mówił, że nie zna na świecie nikogo tak wybitnego w tworzeniu jak on, że jest potencjałem, dzięki któremu cały świat dowie się o Polsce. Aktor grający Mickiewicza głośno wołał, że jego imię to 44 – mistrzowska liczba. Wtedy dostrzegłam, że jestem jak Mickiewicz, mamy te same wielkie czyny przed sobą i tak samo godnie traktujemy nasze mistrzostwo. On i Ja tacy sami, tyle że on dawno temu, a ja w TU i TERAZ. (Kilka miesięcy później okazało się, że moje imię i nazwisko też nosi numerologiczną 44)

Kiedy monolog o wielkości skończył się, na scenę wybiegły dziewczyny, które rozrzuciły wielkie styropianowe jajka wokół naszego aktora orła/bociana. Jajka potoczyły się po sali, a ja poruszona monologiem, zastanawiałam się, skąd oni wzięli tyle styropianowych jajek poza sezonem. I wtedy zrozumiałam. Przypomniałam sobie rozrzucone na podłodze kredki z drewnianego pudełka, przypomniałam sobie Panią ze sklepu, zobaczyłam swoje jajka z KOTA na scenie. Jajka, które miały symbolizować potencjały Mickiewicza, a tym samym symbolizowały moje potencjały. To jak mój sklep i ja w nim rozsiewamy kreację dalej. To, kim jestem i jakie to przyniesie niebawem efekty.

To nie koniec historii.

Do mojego sklepu po kartony wstąpił Pan z telewizji. Razem z kamerą weszli (niby przypadkiem) i po krótkiej rozmowie ze mną, Jimi (artysta z Wielkiej Brytanii) dostał ode mnie kilkanaście dużych kartonów, żeby móc tworzyć z nich kartonowe półki do swojego programu „Rzeczy od nowa”. Jimi zachwycił się moim sklepem i stwierdził, że chciałby ze mną pracować, prowadzić ze mną warsztaty z dziećmi i wspólnie kreować twórcze ewenty. Spotkaliśmy się kilka razy i niezależnie co robiliśmy, energia kreatywności płynęła jak szalona, energia po tych spotkaniach była rozsadzająca, nie mogłam zasnąć od jej nadmiaru i przyszło do mnie dużo nowych ciekawych kreacji. W końcu z Jimim poprowadziliśmy warsztaty dla dzieci u mnie w Kocie. Robiliśmy świecące lampiony z wikliny, oklejane białym papierem. Jimi przyniósł na te warsztaty cały ogromny pęk wikliny i powiedział, że mogę jej użyć do swoich rzeczy. Warsztaty skończyły się, nauczyłam się nowej techniki tworzenia z wikliny i bardzo mnie to rozszerzyło. Miałam jeszcze dużo wikliny i papieru, więc postanowiłam zrobić coś jeszcze.

Wiadomo, że wszystko ma odzwierciedlenie w świecie duchowym. Zbliżały się święta Wielkanocne i pomyślałam, że zrobię na wystawę sklepu wielki świecący lampion w postaci kury. Magicznie miałam wolną sobotę od ludzi, syna, zajęć, atrakcji. Czas tylko dla siebie, więc poszłam do sklepu i zaczęłam tworzyć. Na początku pomagał mi Hubert, ale za każdym razem wyrzucało go po godzinie i w końcu zostałam sama ze swoją kurą, sklejając wiklinę do wikliny, tworząc formę, rozkoszując się i zatracając w tej kreacji. KURA znosząca JAJKA, znosząca potencjały, symbol dobrobytu, w wielu kulturach przewodnik dusz w rytuałach inicjacyjnych. (Tego dowiedziałam się później). Drugiego dnia udało mi się całkowicie ją okleić. Powstała wielka ok 2,5m x 2m przestrzenna kura/lampion, która ledwo zmieściła się w przestronnych drzwiach witryny. Włożyłam do niej światełka i zawisła na wystawie, wraz z kolorowymi skrzydłami.

W moim sklepie kilka razy mieliśmy wspólne spotkania Shaumbry – w skrócie nauczycieli duchowych, tworzących w nowych energiach. Dawno nie było żadnego spotkania w KOCIE, zbliżały się święta Wielkanocne, do Polski przyjechał nasz Shaumbrowy przyjaciel poznany w Monachium – Nazar – więc zaaranżowałam spotkanie w jedynym możliwym terminie – w środę wieczorem. Postanowiłam, że będziemy ozdabiać jajka styropianowe, stworzymy potencjały, które pięknie się będą mogły przejawić, najpierw w świecie fizycznym, potem w świecie duchowym. Poruszymy wspólnie kreację.

Wiele osób nie mogło przyjechać w tym terminie. Środek tygodnia, Warszawa, późna godzina spotkania i na dodatek trzeba coś tworzyć – z czym wiele osób podświadomie ma problem, nie akceptując swoich kreacji w pełni. Jednak te wątpliwości, które inni próbowali we mnie zasiać, zniknęły, kiedy zobaczyłam, jak wiele rzeczy nawarstwiło się, żeby spotkać się dokładnie w tym terminie i dokładnie z tymi ludźmi, którzy mieli przybyć. Synchronizacje były niebywałe. Energia mi służyła i zaczęły się zgłaszać osoby, które zdecydowały się pojawić na spotkaniu potencjałów. Wtedy przejawiła mi się cała ta historia związana z teatrem, z Jimim, z Kurą i jajkami. Wszystko się połączyło i dostrzegłam, jak wielkie rzeczy zostaną zasiane w środę. Stworzyłam KURĘ, zaprosiłam Shaumbrę i razem mieliśmy zasiać nowe potencjały.

Miesiąc później pojechałam na Hawaje na spotkanie nauczycieli w duchu Ahmyo, czyli w duchu lekkości życia prawdziwego Mistrza. Te kilka dni na Hawajach pokazało mi, jak daleko zaszłam w uwalnianiu swoich kreacji. Jak wielkim twórcą już jestem. Prowadzący mówił, że czuje po raz pierwszy, jak energia kreacji dosłownie otworzyła się przez nas na innych. Mówił, że praca jaką wykonujemy na tym wyjeździe, to praca dla całego przyszłego świata, dla wszystkich Mistrzów, którzy przyjdą po nas. Całe to spotkanie sprowadziło się do krótkich sentencji – Jestem kreatorem, jestem kreacją, tworzę, będąc w pasji.

Kiedy wróciłam ze spotkania Ahmyo zdecydowałam się na sprzedaż mojego sklepu. Zrozumiałam, że nie można trzymać swoich kreacji, trzeba je puszczać dalej, by nie stać w miejscu. Zrozumiałam jak bezpieczna przestrzeń i jej pragnienie, wstrzymuje nas od pełnej realizacji.

Czuję wielką zmianę. Dosłownie wolność w tworzeniu bez ograniczeń. Wiele razy mówiłam synowi – to ty jesteś kreatorem swojego życia. Teraz czuje, jak wielkie to będzie, jak obezwładniające, jak będzie świecić, kiedy w końcu w całości przyzwolimy na bycie prawdziwym twórcą. Kiedy przestaniemy się bać. Droga została otwarta, potencjały kreacji zasiane. Teraz tylko czekać jak skorupki posypią się i wyłoni się prawdziwa pasja tworzenia. Mistrzostwo bycia Twórcą przez duże T.

Jak staniemy się najprawdziwszym Standardem.

AN

Nasze małe wygodne więzienia

Wszyscy jesteśmy gdzieś wiecznie zamykani. Kiedy rodzimy się zamykamy się w formie człowieka. Pierwszy raz musimy upchnąć naszą duszę, nasze odczuwanie, naszą całą nieskończoną istotę w małego człowieczka, któremu jest wiecznie zimno, chce mu się jeść i spać. Zamykamy się na siebie, bo jest tyle innych „ważnych rzeczy” do zrobienia. Później dorastamy, dowiadujemy się, że inni są jeszcze bardziej zamknięci. Dzieci zamyka się w szkole, zwierzęta w domach, dorosłych ludzi w pracach, a starszych w szpitalach lub w telewizorach.

Taki mój kot. Wykreował sobie życie na dziewiątym piętrze, bez widoku na naturę. Czasem go zabiorę do rodziców, gdzie jest namiastka życia w naturze, ale on woli nie oddalać się, tak bardzo zamknął się na swoje zwierzęce instynkty, żeby przetrwać. Kiedyś chodził po barierce, pokazując jakim jest kotem przez duże K. Później spadł. Trochę go ogłuszyło i co dziwne, nic więcej mu się nie stało, ale na barierkę już nie wchodzi.

Mój syn. Żyjący w świecie emocji, których nie może zatrzymać. Ciągle odczuwający i frikujący z nadmiaru, który czuje od innych ludzi. Lęki, zemsta, złość, bezsilność i tak w kółko w jego głowie odbijają się inni, więc podwaja to sobą, myśląc, że tak trzeba. Największa kara – wysłanie do szkoły. Największe marzenie – choroba. Ale nie, dzisiaj jesteś zdrowy, więc marsz do więzienia. Może zrobią ci rozgrzewkę w postaci WF-u, może więzienna stołówka zaserwuje coś słodkiego i godniej będziesz mógł przeżyć ten dzień.

Była teściowa. Zamknięta w żałobie. Myślałby kto, że jak już masz wszystko – pieniądze, przestrzeń do życia, odchowaną rodzinę, to można się poddać. Żyć w zgodzie ze sobą. Ale można też wybrać więzienie. Więzić się chorobą, więzić się żalem żałoby, więzić się niechęcią do innych ludzi. Kiedy tak długo się żyje w iluzji tego, że sami sobie nie poradzimy, że potrzebny nam jest ktoś jeszcze, żeby funkcjonować, po jego utracie, nieważne – męża, kochanka, czy dziecka – wybieramy zamknięcie na wszystko. Bo tak trzeba. Żeby było nam „lżej”, żeby inni zobaczyli jak cierpimy.

I w końcu Ja, tak jak wielu innych, zamknęłam się na wszystko, co jest we mnie. Cała moja duchowa droga to było i jest otwieranie się i wychodzenie z kolejnych więzień, które sama dla siebie przygotowałam. Pamiętam ten dzień na kanapie, w mieszkaniu byłego męża, kiedy nagle przez moment wróciłam do siebie, jaka to była ulga, jakie odkrycie, być przez chwilę sobą. Obudziło to stare pragnienie – poszukiwania siebie. Zaprocentowało. Zaczęłam więcej marzyć, więcej medytować, częściej być. Wychodziłam z kolejnych i kolejnych nie moich „rzeczy”, żeby poczuć się wspaniale, żeby poczuć, że żyję. I teraz, kiedy moje życie przetransformowało się o 180 stopni –  idę dalej.

Wydostaję się z iluzji,  że trzeba ciężko pracować, długimi godzinami, żeby godnie żyć.

Wychodzę z iluzji, że mieszkanie na dziewiątym piętrze, z dala od natury, z widokiem na bloki mi odpowiada.

Wychodzę z iluzji, że nie mogę pisać swoich książek, bo zawsze czegoś mi jeszcze brakuje.

Wychodzę z potrzeby robienia wszystkiego, tak jak inni wokół, odbębniania świąt, których nie lubię i które nie są moje, wychodzę z ról społecznych, które mówią mi co mam myśleć i jak się zachowywać, kiedy jestem matką, partnerką, dzieckiem swoich rodziców. Wychodzę ze zbiorowej świadomości, żeby być wolnym.

Tego tyle jest. Ale inni targają ten bagaż codziennie za sobą, myśląc, że już tak umrą z tym wszystkim. Później narodzą się na nowo i może tym razem im się uda. Albo nie. A ja wyrzucam, jak tylko dostrzegę, że to coś w moim plecaku nie jest moje, to wywalam i jest mi bardzo lekko. Codziennie wybieramy na nowo swoje życie i nie ma tu mowy o wymówkach. Wszystko, co do nas przychodzi, jest naszą kreacją. To my tworzymy swoje więzienia i tylko my możemy się z nich uwolnić.

Wolność już tu jest, trzeba tylko mieć odwagę, żeby po nią sięgnąć.

AN