Dwa lata temu, po tym, jak były mąż zwolnił mnie z pracy, otworzyłam swój pierwszy biznes – sklep papierniczo dekoracyjny i pracownie kreatywną w jednym. Przez te dwa lata wiele osób doceniło ten projekt dobrymi słowami, wiernością klientów, polecaniem dalej. Do KOTA (sklep nazywa się „Czarny Kot Biały Kot”) pewnego dnia zawitała Pani zajmująca się scenografią w Teatrze Wielkim, znała nasz sklep, bo wcześniej sprzedawałyśmy jej ręcznie robione opaski. Kątem oka widziałam, jak pakuje do koszyka największe jajka styropianowe w dużej ilości. Choć przyszłam do sklepu zupełnie przypadkiem i nie był to mój dzień pracy, pomogłam jej wybrać drewniane pudełko na kredki do nowego spektaklu. Wtedy nie wiedziałam, że będzie to początek wielkiej historii, że będzie to jedno z największych przesunięć energii w moim życiu.
Z Oświęcimia przyjechał mój brat, który nagle zrozumiał, że jest dość mocno wybrakowany, bo nigdy nie był w prawdziwym teatrze i koniecznie chce tego doświadczyć. Poszliśmy razem do Buffo, gdzie grają wspaniałe spektakle muzyczne oraz do Teatru Narodowego, gdzie zawsze mogłam liczyć na pełny profesjonalizm aktorów, realizatorów, reżysera. Tym razem trafił nam się nowy spektakl, o którym jeszcze nikt nie zdążył wyrobić opinii w internecie i tak znaleźliśmy się z bratem na „Dziadach” Mickiewicza.
Zaczęło się dość ciekawie, choć scenografia była bardzo biedna – jedyna dekoracja całej sceny to szare, półokrągłe dziury w podłodze. Po godzinie zmęczyły mnie trwające w nieskończoność monologi do widowni, brak jakichkolwiek rekwizytów (oprócz jednego stolika i rozsypanych kredek na podłodze). Nie rozumiałam, jak mogłam się znaleźć na tak nudnym spektaklu, wiedziałam, że to wszystko moja kreacja, nie ma winnych, to tylko JA sama zgotowałam sobie tę nudną sztukę, za którą musiałam jeszcze zapłacić. Dwa razy zbierałam się do wyjścia, ale brat zdecydował, że choć nudzi się okropnie, to jednak chce zobaczyć resztę, choćby do przerwy.
W jednym z kolejnych monologów Mickiewicza aktor przebrał się za bociana/może orła. Opowiadał, jak bardzo widzi swoją wielkość, że jest na równi z bogiem w tworzeniu i gdyby go spotkał z pewnością byliby równymi sobie. Mówił, że nie zna na świecie nikogo tak wybitnego w tworzeniu jak on, że jest potencjałem, dzięki któremu cały świat dowie się o Polsce. Aktor grający Mickiewicza głośno wołał, że jego imię to 44 – mistrzowska liczba. Wtedy dostrzegłam, że jestem jak Mickiewicz, mamy te same wielkie czyny przed sobą i tak samo godnie traktujemy nasze mistrzostwo. On i Ja tacy sami, tyle że on dawno temu, a ja w TU i TERAZ. (Kilka miesięcy później okazało się, że moje imię i nazwisko też nosi numerologiczną 44)
Kiedy monolog o wielkości skończył się, na scenę wybiegły dziewczyny, które rozrzuciły wielkie styropianowe jajka wokół naszego aktora orła/bociana. Jajka potoczyły się po sali, a ja poruszona monologiem, zastanawiałam się, skąd oni wzięli tyle styropianowych jajek poza sezonem. I wtedy zrozumiałam. Przypomniałam sobie rozrzucone na podłodze kredki z drewnianego pudełka, przypomniałam sobie Panią ze sklepu, zobaczyłam swoje jajka z KOTA na scenie. Jajka, które miały symbolizować potencjały Mickiewicza, a tym samym symbolizowały moje potencjały. To jak mój sklep i ja w nim rozsiewamy kreację dalej. To, kim jestem i jakie to przyniesie niebawem efekty.
To nie koniec historii.
Do mojego sklepu po kartony wstąpił Pan z telewizji. Razem z kamerą weszli (niby przypadkiem) i po krótkiej rozmowie ze mną, Jimi (artysta z Wielkiej Brytanii) dostał ode mnie kilkanaście dużych kartonów, żeby móc tworzyć z nich kartonowe półki do swojego programu „Rzeczy od nowa”. Jimi zachwycił się moim sklepem i stwierdził, że chciałby ze mną pracować, prowadzić ze mną warsztaty z dziećmi i wspólnie kreować twórcze ewenty. Spotkaliśmy się kilka razy i niezależnie co robiliśmy, energia kreatywności płynęła jak szalona, energia po tych spotkaniach była rozsadzająca, nie mogłam zasnąć od jej nadmiaru i przyszło do mnie dużo nowych ciekawych kreacji. W końcu z Jimim poprowadziliśmy warsztaty dla dzieci u mnie w Kocie. Robiliśmy świecące lampiony z wikliny, oklejane białym papierem. Jimi przyniósł na te warsztaty cały ogromny pęk wikliny i powiedział, że mogę jej użyć do swoich rzeczy. Warsztaty skończyły się, nauczyłam się nowej techniki tworzenia z wikliny i bardzo mnie to rozszerzyło. Miałam jeszcze dużo wikliny i papieru, więc postanowiłam zrobić coś jeszcze.
Wiadomo, że wszystko ma odzwierciedlenie w świecie duchowym. Zbliżały się święta Wielkanocne i pomyślałam, że zrobię na wystawę sklepu wielki świecący lampion w postaci kury. Magicznie miałam wolną sobotę od ludzi, syna, zajęć, atrakcji. Czas tylko dla siebie, więc poszłam do sklepu i zaczęłam tworzyć. Na początku pomagał mi Hubert, ale za każdym razem wyrzucało go po godzinie i w końcu zostałam sama ze swoją kurą, sklejając wiklinę do wikliny, tworząc formę, rozkoszując się i zatracając w tej kreacji. KURA znosząca JAJKA, znosząca potencjały, symbol dobrobytu, w wielu kulturach przewodnik dusz w rytuałach inicjacyjnych. (Tego dowiedziałam się później). Drugiego dnia udało mi się całkowicie ją okleić. Powstała wielka ok 2,5m x 2m przestrzenna kura/lampion, która ledwo zmieściła się w przestronnych drzwiach witryny. Włożyłam do niej światełka i zawisła na wystawie, wraz z kolorowymi skrzydłami.
W moim sklepie kilka razy mieliśmy wspólne spotkania Shaumbry – w skrócie nauczycieli duchowych, tworzących w nowych energiach. Dawno nie było żadnego spotkania w KOCIE, zbliżały się święta Wielkanocne, do Polski przyjechał nasz Shaumbrowy przyjaciel poznany w Monachium – Nazar – więc zaaranżowałam spotkanie w jedynym możliwym terminie – w środę wieczorem. Postanowiłam, że będziemy ozdabiać jajka styropianowe, stworzymy potencjały, które pięknie się będą mogły przejawić, najpierw w świecie fizycznym, potem w świecie duchowym. Poruszymy wspólnie kreację.
Wiele osób nie mogło przyjechać w tym terminie. Środek tygodnia, Warszawa, późna godzina spotkania i na dodatek trzeba coś tworzyć – z czym wiele osób podświadomie ma problem, nie akceptując swoich kreacji w pełni. Jednak te wątpliwości, które inni próbowali we mnie zasiać, zniknęły, kiedy zobaczyłam, jak wiele rzeczy nawarstwiło się, żeby spotkać się dokładnie w tym terminie i dokładnie z tymi ludźmi, którzy mieli przybyć. Synchronizacje były niebywałe. Energia mi służyła i zaczęły się zgłaszać osoby, które zdecydowały się pojawić na spotkaniu potencjałów. Wtedy przejawiła mi się cała ta historia związana z teatrem, z Jimim, z Kurą i jajkami. Wszystko się połączyło i dostrzegłam, jak wielkie rzeczy zostaną zasiane w środę. Stworzyłam KURĘ, zaprosiłam Shaumbrę i razem mieliśmy zasiać nowe potencjały.
Miesiąc później pojechałam na Hawaje na spotkanie nauczycieli w duchu Ahmyo, czyli w duchu lekkości życia prawdziwego Mistrza. Te kilka dni na Hawajach pokazało mi, jak daleko zaszłam w uwalnianiu swoich kreacji. Jak wielkim twórcą już jestem. Prowadzący mówił, że czuje po raz pierwszy, jak energia kreacji dosłownie otworzyła się przez nas na innych. Mówił, że praca jaką wykonujemy na tym wyjeździe, to praca dla całego przyszłego świata, dla wszystkich Mistrzów, którzy przyjdą po nas. Całe to spotkanie sprowadziło się do krótkich sentencji – Jestem kreatorem, jestem kreacją, tworzę, będąc w pasji.
Kiedy wróciłam ze spotkania Ahmyo zdecydowałam się na sprzedaż mojego sklepu. Zrozumiałam, że nie można trzymać swoich kreacji, trzeba je puszczać dalej, by nie stać w miejscu. Zrozumiałam jak bezpieczna przestrzeń i jej pragnienie, wstrzymuje nas od pełnej realizacji.
Czuję wielką zmianę. Dosłownie wolność w tworzeniu bez ograniczeń. Wiele razy mówiłam synowi – to ty jesteś kreatorem swojego życia. Teraz czuje, jak wielkie to będzie, jak obezwładniające, jak będzie świecić, kiedy w końcu w całości przyzwolimy na bycie prawdziwym twórcą. Kiedy przestaniemy się bać. Droga została otwarta, potencjały kreacji zasiane. Teraz tylko czekać jak skorupki posypią się i wyłoni się prawdziwa pasja tworzenia. Mistrzostwo bycia Twórcą przez duże T.
Jak staniemy się najprawdziwszym Standardem.
AN